"Szkoła ma wyrabiać u dzieci zmysł piękna. Wszystko, co dziatwę w szkole otacza, winno odznaczać się wyglądem estetycznym, począwszy od ogólnego wyglądu sali szkolnej, rycin i książek, a skończywszy na sprzęcie pisarskim. (...) Nauka pisania, jak każda inna, powinna kształcić i wychowywać. Ma ona ćwiczyć nietylko rękę i oko, ale kształcić także umysł, pobudzać uwagę, podniecać wolę ku dobremu, przyzwyczajać do karności i posłuszeństwa, budzić zamiłowanie do piękna, taktu, czystości i porządku, wkońcu ma wpływać na wyobraźnię i zmysł estetyczny wychowanków." Stefan Tatuch, Nauka pisma użytkowego i ozdobnego, Lwów 1927. (ortografia oryginalna)

Celem zachowania oryginalnej pisowni przedwojennej należy spodziewać się tutaj ortografii dziś uznawanej za błędną. Będzie się to zdarzać w szczególności podczas cytowania książek i podręczników. I tak na przykład: oryginalny przedwojenny zapis słowa "kaligrafia" to KALIGRAFJA.
HARO I


Haro - niemiecka firma założona przez Hansa Roggenbucka w roku 1926, od samego początku nastawiona na produkcję tańszych piór, wyposażonych w szklane stalówki.

Po kilku latach produkowania pióra marki Haro zostały wyposażone w różne systemy napełniania: button, lever, piston.

Firma wyspecjalizowała się w piórach ze szklanymi stalówkami stając się wzorem do naśladowania w produkcji tego typu stalówek i nie ma sobie równych.

Szklane stalówki tych piór były dostosowane tak, aby można było nimi pisać przez kilka arkuszy kopiujących. Wystarczyło mocniej docisnąć. Końcówka szklanej stalówki była tak zakończona, że można było także rysować cieniutkie linie np. przy pomocy linijki.

Dziś pióra te poszukiwane są nie tylko przez kolekcjonerów, ale także przez... wizażystki!
Atrament spływa kanalikami na stalówce cieniutkimi strużkami, których prawie nie widać. Łączą się one na samym szczycie stalówki wypuszczając idealną ilość atramentu - pióro nie leje, ani nie przerywa. Pisanie szklaną stalówką to ogromna przyjemność.









Informacje na temat pióra: Marcin Patela
zdjęcia: Ewa Landowska
warsztaty "Kaligrafji przedwojennej"

fot. Jakub Hwastek


Celem nauki pisania w szkole powszechnej jest wyuczenie dzieci pisma pięknego, tj. wyraźnego i kształtnego. 
Ażeby pismo odpowiadało powyższym zaletom, musi je cechować prostota, czytelność, równość, potoczystość i czystość. *
z podręcznika Stefana Tatucha, 1927 (*z zachowaniem oryginalnej pisowni)

Już od dawna marzeniem moim było napisanie programu warsztatów opierających się na lekcjach kaligrafii polskiej ze szkoły przedwojennej. Nie jest łatwo dotrzeć do źródeł, które podawałyby rys takich lekcji, program, czy choćby plan, dlatego swój własny przygotowałam w oparciu o różnego rodzaju przedmioty związane ze szkołą przedwojenną, jakie udało mi się zdobyć. Kolekcjonowanie tych przedmiotów, kształtowanie się myśli i układanie ich w całość trwało wiele lat. Niezbędne okazały się nie tylko źródła książkowe, ale też przedwojenne szkolne i studenckie zeszyty, dzięki którym mogłam prześledzić proces nauki pisania, korespondencja przedwojenna, fotografie, materiały piśmienne, słowem: wszystko, co miało jakikolwiek związek ze szkołą przedwojenną. Praca niemalże detektywistyczna, ale jakże pasjonująca i satysfakcjonująca!

Przygotowany przeze mnie program oparłam na podręczniku dla nauczycieli i uczniów seminariów nauczycielskich Stefana Tatucha z roku 1927 oraz elementarzu ułożonym podług metody pisania i czytania z roku 1893, jednak proces nauki pisania, jaki obowiązywał w ówczesnych czasach w szkole mogłam prześledzić tylko dzięki pięciu zeszytom do “kaligrafji polskiej” uczennicy Zosi. Te pięć zeszytów to przepiękny nabytek dokumentujący 2 lata ze szkoły podstawowej z 1931 – 1933 roku. W pierwszym swoim zeszycie Zosia stawia ołówkiem kreski proste i pochyłe, laseczki zaginane u dołu i u góry, potem przetaczamy się przez kolejne ćwiczenia aż do pierwszych liter pisanych piórkiem (jak nazywano wtedy stalówkę), a są to litery niekształtne i dość nieporadne, chwiejne, niestabilne, aż w końcu w ostatnim zeszycie z roku 1933 Zosia kreśli piękne, równe litery, pisze całe zdania pismem węższym, drobniejszym i cieniowanym… Śmiem twierdzić, że bez Zosi i jej zeszytów warsztat ten nie byłby możliwy do realizacji.

Warsztat praktyczny poprzedzony był opowieścią o piórach i pisaniu, przygotowaną przez Marcina Patelę - współorganizatora jedynego w Polsce Pen Show Poland odbywającego się rokrocznie w Katowicach (Pen Show Poland - strona). Impreza ta co roku gromadzi największych kolekcjonerów i pasjonatów piór wiecznych z całego świata.

W tym miejscu pragnę również gorąco podziękować za organizację tego pierwszego warsztatu “Kaligrafji przedwojennej” Annie Jeziornej z Fundacji Sztuka Kaligrafii oraz Joannie Rapickiej. To dzięki nim warsztat odbył się w przepięknej sali muzealnej Synagogi Wysokiej w Krakowie.

————
Koncepcja, przygotowanie i prowadzenie warsztatu: Ewa Landowska
Organizacja: Fundacja Sztuka Kaligrafii
warsztat odbył się w dniach 28-29 listopada 2015 roku w Synagodze Wysokiej w Krakowie

dokumentacja fotograficzna: Jakub Hwastek













PARKER QUINK, lata 30te




Tekst opracował: Marcin Patela vel Dex, Forum o Piórach
(forumopiorach.net)

Już w roku 1928 Parker Pen Company rozpoczyna prace związane z opracowaniem atramentów w których nie będzie wytrącał się osad oraz nie będą miały negatywnego wpływu na wieczne pióro. Chodziło między innymi o zapobieganie korozji stalowych stalówek, wytrącanie się osadu z pigmentu zatykającego kanały spływowe w spływakach.
Już po trzech latach badań prowadzonych pod kierownictwem chemika Grahama Sayler’a, wypuszczono na rynek pierwszy atrament o nowym składzie. 

Zaproponowano nazwę Quink. Była to kompilacja słów „quick” i „ink”. 
W produkcie zastosowano jako rozpuszczalnik alkohol izopropylowy, w miejsce wody. Niestety, nowy atrament na samym początku produkcji był silnie alkaliczny a alkohol zawarty w składzie, uszkadzał elementy pióra wykonane z celuloidu. 
Wadę tą wyeliminowano zmieniając proporcje składników atramentu oraz celuloidu z jakiego Parker robił pióra. Sięgnięto także po inne już dostępne materiały. W kilku modelach zmieniono konstrukcję tak, by elementy celuloidowe nie miały kontaktu z atramentem.
Początkowe barwy atramentu Parker Quink to: India Black, China Red, Tunis Blue i American Green.
Po roku 1931 atramenty Quink dosłownie zalewają rynek. Solv-x, czyli tak naprawdę alkohol izopropylowy podnosi jakość nowego atramentu. Zapewnia doskonałą jakość przepływu atramentu w piórze. Nie występują napięcia powierzchniowe i opór pigmentu jak to miało miejsce w przypadku uzycia wody. Quink wysycha szybciej i nie rozmazuje się tak łatwo po wyschnięciu.
Atrament nie jest jednak wodoodporny.
Zadbano oczywiście także o odpowiednie opakowanie. Słoiczek otrzymał nowy, modny wygląd. Przeniesiono także niżej jego środek ciężkości, by wyeliminować przypadkowe rozlanie. Buteleczki wykonywała dla Parkera firma Armstrong Cork. W początkowym procesie produkcyjnym, atrament w słoiczkach zakręcano ebonitowymi zakrętkami. Te jednak nie były zbyt wytrzymałe i pękały. 
Armstrong Cork opracowała zakrętki metalowe, tłoczone, uszczelniane woskowanym papierowym dekielkiem. 
Opakowanie słoiczka, czyli kartonowe pudełko, poza nazwą i oznaczeniem barwy otrzymuje informację o sposobie napełniania pióra oraz informację o zaletach nowego atramentu.

Parker Quink (lata 30te) i Pelikan Tortoise 400 (lata 50te)
W kolejnych latach Parker udoskonala skład atramentu. W roku 1939 wychodzi seria oznaczona „Double Quink” charakteryzująca się szybszym czasem schnięcia. Dodatkowo atrament rozpuszczał osad zalegający np. w spływaku. 
Rok 1941 to rok rozpoczęcia produkcji modelu pióra Parker 51. Wraz z premierą pióra, pojawia się także atrament przeznaczony do tego właśnie pióra. Quink otrzymuje nazwę handlową „Parker 51 ink”. Jednak to była tylko zmiana nazewnictwa. Atrament mógł być używany z różnymi innymi piórami. Najbardziej udoskonalony atrament „Parker 51 ink” trafia na rynek w 1947 roku i otrzymuje dopisek „Superchrome”. 
Wysychał on niemal natychmiast a po zaschnięciu atrament uzyskiwał duży połysk. Nowy produkt powstał z myślą o piórach model 51 w których stalówka jest schowana. 
Szybkość z jaką wysychał, eliminowała możliwość używania wielu piór ze stalówką otwartą. Zasychał już na spływaku. Stosowna informacja na ten temat była umieszczona na opakowaniu jak i nakrętce słoiczka z atramentem. 
„WARNING! Do Not Use in ANY Fountain Pen EXCEPT The Parker „51” Pen. Black Label Explains Why”.



Atrament otrzymał także inne opakowanie. Butelkę zaprojektowała i wykonała także Armstrong Cork. Początkowo butelki zakręcane były metalową zakrętką, jak w poprzednich Quinkach, by następnie zamienić metal na tworzywo sztuczne. To jednak nastąpiło w końcowych latach produkcji.
W sprzedaży „Superchrome” utrzymał się prawie do końca XX wieku.
Koszty opracowania receptury od początku powstania projektu aż do wypuszczenia atramentu „Superchrome”, pochłonęły nakłady rzędu 250 tysięcy dolarów. 
Przez lata sprzedaż atramentów Quink, była kluczem do utrzymania rentowności generując zysk ponad 400 milionów dolarów, w całym okresie jego sprzedaży. 
Użycie alkoholu izopropylowego jako rozpuszczalnika okazało się rewolucyjnym krokiem. 
Obecnie nie ma już potrzeby umieszczania informacji „Zawiera Solv-X” na opakowaniach, chociaż tajemniczy składnik nadal w nich występuje.














Oto jedna z moich najbardziej wzruszających zdobyczy. 5 zeszytów do "kaligrafji polskiej" uczennicy II-IV klasy, Zosi R., z lat 1931-1933. Pierwszy zeszyt ujawnia, że Zosia dopiero zaczyna naukę kaligrafii. Kreski proste, pochyłe, laski zagięte u dołu, laski zagięte u góry, pojedyncze litery, a potem próby złożenia ich w wyrazy - wszystko pisane ołówkiem z dość mocnym naciskiem, zdradzającym niepewność, koncentrację i staranność. W następnym zeszycie Zosia zamienia ołówek na stalówkę i atrament, kontynuując ćwiczenia z zeszytu pierwszego. Kolejne zapisane kartki to kolejne etapy: wyrazy, zdania, wielkie litery. Ostatni zeszyt ćwiczeń pełen jest powtarzanych zdań, widać też powroty do ćwiczeń z zeszytu pierwszego - taki szlif. Oczywiście, nie można nie zauważyć postępu, jakiego dokonuje Zosia w ciągu zaledwie dwóch lat nauki. Z zapisanych kartek wywnioskować można, że lekcje kaligrafji odbywały się raz w tygodniu, wielce prawdopodobne, że nauczycielka, bądź nauczyciel, korzystał z podręcznika dla nauczycieli autorstwa Stefana Tatucha. Podręcznik ten z roku 1927, kierowany do nauczycieli i uczniów seminariów nauczycielskich był, zdaje się, jedynym w tamtych czasach wydanym podręcznikiem do nauki kaligrafji. Wskazówką są też podobne ćwiczenia i kształty liter (szczególnie wielkich). Co ciekawe, trafiłam również na świadectwo Zosi, z którego wynika, że jej postępy w kaligrafowaniu, jak na ówczesne normy, było dość... przeciętne.
Nie zmienia to jednak faktu, że zeszyty są niezwykle cenną pamiątką. Poczytuję to za ogromne szczęście: znalezienie pięciu zeszytów, należących do jednej uczennicy z początku nauki kaligrafji polskiej, kontynuowanej przez następne dwa lata. A wszystko z czasów przedwojennych, kiedy to kaligrafja użytkowa przeżywała swój najwspanialszy czas. Od tego czasu Zosia często zostaje bohaterką moich warsztatów i kursów. Jej początkowe ćwiczenia (z którymi wszyscy zmagamy się rozpoczynając kurs), a potem niesamowity progres dodają otuchy i wzruszają. Łatwo się z Zosią utożsamić. Łatwo wyobrazić sobie atmosferę ówczesnych zajęć: stukot stalówek o dno kałamarza (Stefan Tatuch w swoim podręczniku zabrania!), drapanie stalówek, wysunięte języki mające ułatwić skoordynowanie ruchów, złość na kleksy (choć my dziś na kleksy się nie gniewamy), spokój i brak pośpiechu. Tego ostatniego wszyscy pragniemy, dlatego spotykamy się na kursach kaligrafii - współczesnej namiastce ówczesnych zajęć.

A do podręcznika Stefana Tatucha jeszcze wrócimy....












Trzy zeszyty z lat 1870/1880. Kupiłam wszystkie trzy, bo wyglądały jak zeszyty jednej osoby. Każdy z nich liczy po około 200 gęsto zapisanych stron. Najprawdopodobniej należały do studenta. Jest zeszyt do greki, arytmetyki i - chyba - filozofii. Wszystkie pisane kurrentą, choć notatki sporządzane szybko nadały jej dość osobliwą formę. Nie muszę niczego rozumieć, dla mnie każda strona to takie małe dzieło sztuki. Zadziwiające ile przyjemności może dać śledzenie formy litery, spontanicznej kompozycji sporządzonej notatki - nieregularność linii, przekreślone wyrazy, poprawione litery, dynamika i ta oszczędność miejsca... Zeszyty zapisane czasami od brzegu do brzegu, a jeśli zachowane są marginesy to według starej metody: poprzez zagięcie kartki.
PAPIER! Jak cudowny to papier! Po 150 latach brak miejsc, w których widoczny byłby wpływ wilgoci (ten dostrzegalny dla oka i ten, do którego przyzwyczaił nas "papier" dzisiejszy). Ale nie tylko papier. ATRAMENT. Klucz do sukcesu: papier + atrament. 
W jednym z zeszytów pozostało wiele niezapisanych stron... Rozsądek (?) spiera się z pokusą. Tyle papieru, tak dobrego, miałoby się zmarnować? Ale nie zrobię tego. W tak gęsto zapisanych zeszytach te puste miejsca wybrzmiewają swoją ciszą. Potrzebną tak samo, jak cisza w muzyce. Przewracam strony i w tych niezrozumiałych dla mnie znaczkach słyszę dźwięki. Są one, te litery i znaki, trochę jak liście, dzięki którym wielki dąb zdaje się lekkim, pełnym muzyki i ruchu...
okładka materiałowa


16-VII-1922

17-II-1918

Poremba, 17-II-1919

Poremba, 20-II-1919

24-12-1919

9-I-1924

25-XII-1919

Pamiętnik pełen przepięknej kurrenty! 
Większość korespondencji z przełomu wieków wpadającej w moje ręce pisana jest kurrentą (kurrentschrift - odręczne pismo gotyckie). Krój pisma dziś już nieczytelny nie tylko dla nas, ale również dla samych Niemców, choć używany tamże do połowy XX wieku. Krój piękny, bardzo dobrze pomyślany, dający się łatwo prowadzić, niestety dziś właściwie nieużyteczny. Większość liter ma bowiem tak odmienną formę, że niemożliwe staje się odczytanie tekstu przez osobę nie znającą ich kształtu. Nie zmienia to jednak faktu, że warto zwrócić uwagę na tenże krój dla samego piękna formy, dla historii, dla wspomnień zapisanych na kartkach, w listach i pamiętnikach... 

Z pamiętnika wybrałam najbardziej atrakcyjne i najbardziej różnorodne wpisy, tylko jeden przykład (pierwszy z 16 VII 1922 roku) nie jest pisany kurrentą i nie jest w języku niemieckim. W całym pamiętniku jedynie dwa wpisy są w języku czeskim. Najwcześniejsze pochodzą ze stycznia 1918 roku, najstarsze z roku 1930. Miejscowości: Cieszyn (wtedy "Teschen") i Poremba. 
I zdaje się, że pamiętnik przeleżał w Cieszynie te swoje niemal 100 lat, bo zakupiłam go właśnie od antykwariusza z czeskiego Cieszyna...